Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

panna Edyta, stara dama do towarzystwa, mająca w tej chwili również zawiązaną głowę.
Przy wejściu Madzi chora dama rzekła jękliwym głosem:
— Nareszcie... ukazał się ktoś zdołu!... A ja od godziny umieram... Czarne płatki biegają mi przed oczyma, zęby mam wysadzone, a skronie bolą, jakby kto wiercił rozpalonemi świdrami.
— Ja to samo!... — wtrąciła dama do towarzystwa.
— Boże, skróć me cierpienia... — jęczała ciotka Gabrjela.
— Boże, zachowaj panią!... — szepnęła dama do towarzystwa, kładąc jeszcze jeden materacyk na głowę dostojnej chorej.
— Proszę pani — odezwała się Madzia naturalnym głosem — może ja w czem pomogę?...
Chora otworzyła oczy.
— Ach, to pani?... Bardzo jesteś dobra, odwiedzając samotną kobietę, ale... cóż ty mi możesz pomóc?
— Ojciec — mówiła Madzia — nauczył mnie jednego sposobu leczenia migreny, który niekiedy udaje się...
Zdjęła ze siebie okrycie i kapelusz i stanąwszy za fotelem chorej, zaczęła odrzucać wszystkie ręczniki i materace, opasujące jej głowę.
— Co pani robi? — krzyknęła dama do towarzystwa, załamując ręce. — Ależ to zabójstwo...
— Pozwól, Edyto... — odezwała się słabym głosem ciocia Gabrjela, poczuwszy miły chłodek. — Przecież pani jest córką doktora...
W tej chwili Madzia zaczęła delikatnie ściskać i rozcierać rękoma czoło, skronie i kark chorej. Ciocia Gabrjela zwróciła uwagę na te ruchy i nagle przemknęło w jej myśli pytanie:
„Skąd ona ma takie ręce?... Aksamit!... Dziwne ręce...“
Madzia wciąż tuliła i rozcierała jej głowę; chora dama z natężoną uwagą odczuwała dotknięcie jej rąk.
„Arystokratyczne ręce!...“ — myślała dama, przypatrując