Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

się jednem okiem długim palcom Madzi i różowym paznogciom.
— Czy uwierzysz, Edyto, że mi lepiej?... — odezwała się głośno.
— Nie do pojęcia!... — odparła dama do towarzystwa.
— Czuję, jakby mi wchodził w głowę ciepły powiew... oczywiście strumień magnetyczny... A ból ustępuje...
W minutę później ciocia Gabrjela była już zdrowa.
— Ojciec pani — rzekła na podziękowanie — musi być homeopatą, albo uczniem hrabiego Mattei.
— Nie wiem o tem, proszę pani.
— Czy da pani wiarę — zawołała dama do towarzystwa — że i mnie jest trochę lepiej na głowę, choć tylko patrzyłam na ruchy pani?... Istotnie, czuję jakiś ciepły prąd powietrza w lewej skroni, a drugą stroną ból ucieka... Cudowne lekarstwo!... Pani musiała dowiedzieć się jakiegoś sekretu od pani Arnold...
— Kto to jest pani Arnold? — spytała ciocia Gabrjela.
— Amerykanka, druga żona ojczyma panny Norskiej...
— Ach, tej...
— Ale ona jest sławną magnetyzerką i rozmawia z duchami — objaśniła dama do towarzystwa.
Zanim Madzia zeszła z drugiego piętra do siebie, już w całym pałacu opowiadano o jej cudownych kuracjach, wykonanych na pani hrabinie i damie do towarzystwa. Ledwie zaś Solscy powrócili z wizyty, natychmiast kamerdyner zakomunikował im wiadomość o nadzwyczajnych wypadkach, a ciocia Gabrjela, wezwawszy ich do siebie, w dwu językach odmalowała barwny obraz swoich cierpień i sposób usunięcia ich przez Madzię. Kładła przytem nacisk na delikatność jej dotknięcia, dziwiąc się, skąd córka doktora może mieć tak piękne ręce?
— Podoba mi się system panny Magdaleny — odezwał się Solski, któremu żółta twarz pociemniała. — Migrenę leczy ściskaniem, a brak odwagi pocałunkami...