Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pleć!... — zawołała siostra.
— No, przecież Zosię ośmieliła, całując ją... Bardzo wierzę, że to pomaga!
Kiedy, pożegnawszy ciotkę, oboje zeszli nadół, odezwała się Ada:
— Tylko, Stefek, nie bałamuć Madzi. Ty, jak widzę, za często prawisz jej komplimenta.
— Cóżto, nie wolno?
— Nie wolno, bo jak się dziewczyna w tobie zakocha...
— To się z nią ożenię — odparł Solski.
— Aa... w takim razie...
— Tylko zrób, ażeby się zakochała!... — dodał z westchnieniem.
— Na to nie licz!... — stanowczo odpowiedziała siostra.
— Nie pomożesz mi?... — spytał Solski zdziwiony.
— Nie — odpowiedziała. — To już za poważna sprawa.
— Jak chcesz.
Ucałowali się, ale oboje byli podrażnieni. Ada mówiła sobie:
„Widzę, że Stefek znowu zakochany... Piękna rzecz!... Albo ożeni się z Madzią, a wtedy zobojętnieją dla mnie oboje, albo — rzuci biedną dziewczynę, a wówczas ona będzie miała prawo znienawidzieć mnie...
„Gdybyż to były na świecie dwie Madzie, jedna do drugiej podobna jak dwie krople wody!... Nie, nawet jedna niechby sobie była daleko lepsza i piękniejsza od drugiej... W takim razie tamtą, lepszą, oddałabym Stefkowi, a sobie zostawiłabym tę zwyczajną. I wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, a tak... niewiadomo, co będzie...“
Solski, z rękoma w kieszeniach, szybko chodził po swoim gabinecie, manewrując spojrzeniami w ten sposób, aby jak najrzadziej spotykać się z rozwieszonemi na ścianach planami cukrowni.
„Weszła do nas — myślał — jak iskierka i zapaliła pło-