Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odparła po chwili. — Czasami jest tu okropnie cicho, pusto... Wtedy myślę, że cały świat jest tak pusty i nagi jak moje laboratorjum, a życie martwe — jak na kamieniach i korach. W tej zaś powszechnej martwocie i pustce, nasz dom wydaje mi się najbardziej głuchym i martwym...
Ach, Madziu, w podobnych chwilach oddałabym laboratorjum, mieszkanie, nawet majątek, wiesz za co?... Za jednego małego siostrzeńczyka, któryby na Stefana wołał tato... a na mnie ciociu... Jakby tu było głośno, jaki ruch w tym naszym klasztorze!...
Zasłoniła oczy ręką, ale między palcami przekradło się parę łez. Po raz niewiadomo który, Madzia powtórzyła sobie, że jednak jej bogata przyjaciółka — nie jest szczęśliwą.
Od tej rozmowy laboratorjum Ady zaczęło się zmieniać. W kątach pojawiały się codzień nowe tuje, oleandry, palmy; pod ścianą — hiacynty, róże, doniczki z fiołkami i konwalją. Czy zmiany były nieznaczne, czy panna Solska roztargniona, dość, że nie spostrzegła ich.
Pewnego dnia, wchodząc do pracowni, Ada usłyszała szelest. Stanęła na środku — szelest nie powtórzył się. Zbliżywszy się do stołu, zaczęła oglądać przez lupę jeden z porostów i rysować. Znowu rozległ się szelest bardzo wyraźny.
„Mysz w pułapce?...“ — pomyślała, patrząc.
Zdawało jej się, że w jednym kącie jest bardzo dużo nagromadzonych roślin; spostrzegła też rozstawione tu i owdzie doniczki z kwiatami. Ale że szelest powtarzał się, więc pobiegła między tuje i oleandry.
— Co?... Co?... — zawołała, zdzierając czarny pokrowiec. — Klatka?... Kanarki?...
Istotnie były to kanarki: jeden żółty jak ciasto z szafranem, drugi nieco bledszy, ale zato z czubkiem na głowie. Ada przypatrywała się im zdziwiona, one jej — przestraszone.
Na drucianej klatce była karteczka z napisem: „Dzień dobry pani!...“