„Prezent Madzi“ — pomyślała Ada, nie wiedząc, czy śmiać się, czy gniewać. Usiadła znowu przy stole, ale już bez ochoty do rysowania. Intrygowały ją różowe dziobki i ciemno-szarawe oczy, a nadewszystko błyskawiczne ruchy ptaków, które przypatrywały się, uciekały do kątów klatki, skakały po drążku, huśtały się na kółku, robiąc przytem miny bardzo poważne, i kręcąc się na wszystkie strony, tak, że co chwilę jakaś główka ukazywała się na miejscu ogona, a biaława pierś zamiast żółtego grzbietu.
Lutowe słońce, które od rana kryło się lub ukazywało z poza chmur, oświetliło w tej chwili pracownię. Liście palm i oleandrów nabrały połysku, nieśmiałe kwiaty hiacyntów, róż i fiołków wysunęły się na pierwszy plan, kanarki zaczęły świergotać. Odezwał się czubaty, odpowiedział mu żółty, następnie czubaty usunął się w kąt klatki, a żółty, parę razy wypróbowawszy głosu, wyśpiewał taką melodję, że pracownia napełniła się jej dźwiękami, a klosze zcicha zaczęły jej wtórować.
Zdumienie ogarnęło pannę Solską. Zwiesiła ręce i przypatrywała się niepojętym zmianom.
Martwa altana miała w tej chwili barwy, życie, nawet zapachy. Naukowa pracownia stała się królestwem ptaków, gdzie tuje i oleandry były mieszkaniem, róże i fiołki dekoracją, a dotychczasowi władcy tej krainy — mchy i porosty, ledwie mogły przydać się na gniazdo dla śpiewaczej pary.
Kiedy Madzia powróciła z pensji, Ada, dziękując jej za niespodziankę, rzekła:
— Albo ja jestem niższa, albo ty jesteś wyższa od ludzi. Jakie na ciebie spadają natchnienia!
— Żadne natchnienia — odpowiedziała Madzia. — Ty jesteś zajęta nauką, więc drobiazgi nie przychodzą ci do głowy. A jednak i one mają wartość...
Ada podniosła palec do góry. Siedziały w trzecim pokoju od laboratorjum i mimo to dochodziły ich perliste trele kanarka.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.