Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś jakiś nieswój?... Myślałam, że zrobię ci niespodziankę...
— Gorzej, bo nie przywitałem się z panną Magdaleną — rzekł i ścisnął Madzię za rękę. — Ech! co za niespodzianka... Od wczoraj wiedziałem, żeś kazała naprowadzić psów do domu i tylko ostrzegłem Józefa, ażeby nie pozwolił kupić jakiego kundla. Ale myślę w tej chwili o czem innem... Zaraz... zaraz... już wiem!...
Wybiegł do swego pokoju, posłał kamerdynera do miasta, sam poszedł na górę do ciotki i odbył z nią długą konferencję.
Przy obiedzie zabrał głos:
— Słuchajcie panie, gdyż nie chcę was dłużej torturować. W dniu dzisiejszym... zgadnij Ada, co będzie?
— Czwartek.
— Co to czwartek!... Dziś będzie teatr. Idziemy z ciocią na „Zemstę za mur graniczny...“
— Cudownie! — zawołała Ada, klaszcząc w ręce. — W tym roku jeszcze nie byłam w teatrze...
— To nie wszystko — przerwał Solski. — „Zemstę“ bowiem dają w teatrze Wielkim, gdzie mamy lożę parterową...
— Aaa!... — zachwycała się Ada.
— To jeszcze nie wszystko, albowiem — słuchajcie, słuchajcie!... Po przedstawieniu idziemy na kolację do Stępkowskiego.
Oparł ręce na kolanach i z triumfem spojrzał po obecnych. Ada rzuciła mu się na szyję.
— Jesteś nadzwyczajny, Stefanie... Skądże ci to wszystko przyszło?...
— Słuchaj — odparł — i podziwiaj mądre urządzenie świata. Jak grudka śniegu, staczając się z niebotycznej góry, wyrasta w olbrzymią lawinę, tak w domu naszym drobne cnoty rodzą wielkie czyny. Panna Magdalena darowała ci parę kanarków, ważących ledwie kilkanaście łutów. Była to owa grudka śniegu, która, trafiwszy na ciebie, już urosła w Cezara,