ważącego z pięćdziesiąt kilogramów. Cezar zaś, trafiwszy na mnie, przerodził się w teatr, który waży dziesiątki tysięcy centnarów.
— Już teraz wiem, dlaczego u was miewam większe migreny, aniżeli, gdy mieszkałam sama — rzekła ciotka.
— Ale ma ciocia i lekarza! — odparł Solski, spoglądając na Madzię. — Pod takim warunkiem chętnie przejąłbym migreny cioci...
— Stefek, nie pleć! — zgromiła go Ada.
— Gdzie Cezar? — rzekł nagle Solski i gwizdnął.
Mądre zwierzę odpowiedziało mu z trzeciego pokoju szczeknięciem, a za chwilę wbiegło susami.
— Wielki Boże, cóżto za potwór! — jęknęła ciotka. — Proszę cię, Stefan, niech on na mnie nie patrzy...
Powoli jednak uspokoiła się, a nawet pogłaskała Cezara, którego Solski zaczął karmić z ręki.
— Straszne rzeczy dzieją się w naszym domu!... — mówiła ciotka. — W pokojach kanarki wrzeszczą tak, że trzeba zatykać uszy, pies szczeka, aż ściany drżą, a Stefan gwiżdże przy obiedzie. Zdaje mi się, że dostałam się na pustynię...
— Przyznaj jednak, ciociu, że dzisiejsza nasza pustynia weselej wygląda od wczorajszego klasztoru — odpowiedział Solski. — Żyliśmy tu jak mnisi, albo więźniowie; doszło do tego, że ja sam bałem się głośniej mówić. Słowem — marnowaliśmy życie. Ale już się to nie powtórzy. Jak promień słońca spłynęła do nas panna Magdalena; topi lód, który ugniatał nam piersi, i z zatęchłych kątów wypędza mary smutku...
— Stefek!...
— Nie przeszkadzaj, Ada, bo jestem w natchnieniu. Lekcja pani — zwrócił się do Magdaleny — trafiła na pojętnych uczniów. Precz z nudami!... od tej pory nasze kółko stanie się ogniskiem rozrywek...
— Co?... chcesz otworzyć dom? — spytała Ada.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.