szczą i ogrzewają mieszkanie, garderobiane zmieniają bieliznę, a administrator dostarcza pieniędzy?
Możnaż dziwić się, że oni nie są szczęśliwymi!...
„Ojciec miał rację — pomyślała — mówiąc, że niema czego zazdrościć wielkim panom... Ale czemże ja tu jestem?...“
Spojrzenie jej pobiegło za kratę, kędy roili się przechodzący.
„Oto czem jestem: przechodniem, który ukazuje się na jednym końcu ogrodu, przez chwilę patrzy na jego drzewa, oddycha jego powietrzem i, za chwilę, znika na drugim końcu ogrodu...“
Przykrość robiły jej podobne myśli: uważała je za pewien rodzaj niewdzięczności względem Solskich. Więc, ażeby uwolnić się od drażliwych pytań, przeszła do saloniku.
Tam okna wyglądały na dziedziniec. Pod kolumnadą pałacu siedział na krześle szwajcar z siwemi faworytami, w długim liberyjnym surducie i rozmawiał z jakąś kobietą czarno ubraną, tak zawiniętą w czarny welon, że jej twarzy nie można było poznać.
Po chwili kobieta pożegnała szwajcara i chwiejnym krokiem poszła do bramy. Skręciła na chodnik i wnet rozpłynęła się w ruchliwym potoku przechodniów, który niewiadomo dokąd płynął i na jakie brzegi wyrzucał swoje krople.
„Może uboga z prośbą do Ady...“ — pomyślała Madzia i serce ścisnęło się jej.
Teraz szwajcar rozmawiał z młodym lokajem, a niebawem przyłączył się do nich froter.
Madzi znowu nasunęło się pytanie: co robią ci ludzie w pałacu?... Dla siebie bardzo wiele: bawią się, smucą, odpoczywają, wychowują dzieci... Ale co robią dla Solskich?... Szwajcar pilnuje porządku w sieni, kamerdyner pilnuje porządku w garderobie pana Stefana, panna służąca pilnuje porządku w garderobie Ady, administrator pilnuje porządku w dochodach państwa.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.