Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy Madzia zapytała Adę, czy chce należeć do towarzystwa, panna Solska aż zarumieniła się ze wzruszenia.
— Wątpiłaś o tem?... — rzekła. — Ależ ja z największą chęcią poświęcę tak pięknemu celowi moją pracę i majątek! Bo i co lepszego — dodała z uśmiechem — może zrobić kandydatka na starą pannę? Tylko...
I nagle ożywiona twarz Ady spochmurniała.
— Nie lubisz panny Howard?... — wtrąciła Madzia.
— Ach, nie! Miałam przecie czas oswoić się z jej oryginalnością. Tylko... chciałabym wiedzieć: kto należy do towarzystwa? Bo powiem ci — mówiła po namyśle — że te towarzystwa kobiece, z jakiemi zetknęłam się zagranicą, wcale mnie nie pociągały. Widywałam młode panny, zaniedbane w ubiorze, z wyzywającemi minami, które paliły tytoń, piły piwo i kłóciły się jak mężczyźni. Tylko, że mężczyźni nawet wśród awantur wyglądają dobrze, a te biedaczki były wprost obrzydliwe. Otóż ja z takiemi nie chciałabym się spotkać.
Skutkiem tej uwagi, Madzia przez parę dni zasięgała między znajomemi paniami informacyj o stowarzyszeniu panny Howard. Odpowiadano jej rozmaicie. Jedne z pań uważały towarzystwo za stratę czasu, inne — za nieszkodliwą zabawkę, inne mówiły o niem z zapałem. Ogólna jednakże opinja była taka, że Madzia, porozumiawszy się z Adą, oświadczyła pannie Howard gotowość przystąpienia do jej kółka.