— Przedewszystkiem osobisty. Ile razy widzę panią, choćby w przelocie, w pierwszej chwili doznaję czegoś przykrego, jakby uczucia wstydu, że jednak ja jestem zły... Ale wynagradzają mi to chwile następne: czuję bowiem, że stałem się jakby lepszy.
Mówił tak gorąco a delikatnie, z tak głębokiem przekonaniem, że zakłopotana Madzia nie mogła się na niego gniewać.
— A ten drugi interes? — spytała z lekkim uśmiechem, dodając w myśli:
„Zabawny komplimencista!...“
— Drugi interes jest nie mój i dlatego poważniejszy — odparł, zmieniając ton. — Chodzi o kogoś, kto panią interesuje...
— Domyślam się, o Helę... O, pan może przypuszcza, że ja zapomniałam naszej umowy!... Wtedy u państwa Korkowiczów.
— Naszej umowy?... — zdziwił się Zgierski.
— Mieliśmy pracować nad ustaleniem jej przyszłości, a ja zaraz zgadłam, że chodzi o nawiązanie małżeństwa z panem Stefanem, które Hela tak niebacznie potargała... Ale mam nadzieję, że to się zrobi...
— Co?... Małżeństwo panny Heleny... Z jakim panem Stefanem?... bo i ja jestem Stefan. Ale jeżeli mówi pani o małżeństwie panny Heleny z panem S... to, wybaczy pani, ale ja o tem nie myślałem.
— Ależ pamiętam słowa pańskie: musimy zająć się przyszłością tych dwojga dzieci, to jest Helenki i jej brata...
— Ja?... — pytał zdumiony Zgierski, stając w alei i kładąc rękę na piersi. — Z tych dwojga dzieci, jak pani je nazywa, panna Helena interesuje się teraz, naturalnie po swojemu, młodym Korkowiczem. A zaś pan Kazimierz, jest to utracjusz, który potrzebuje tylko pieniędzy, i impertynent, który za przyjacielskie uwagi płaci... najniewłaściwszemi odpowiedziami. Ja do tego planu, o którym pani mówi, ani my-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.