ślę należeć... Chciałem zaś zakomunikować pani wiadomość ważną, dotyczącą naszego szlachetnego pana Stefana.
— Prawda, jaki szlachetny?... — powtórzyła Madzia z zachwytem.
— Ależ to nadzwyczajny człowiek!... To, pani, genjusz: inteligencji, charakteru, energji... To człowiek, który — poprostu — robi uszczerbek ludzkości przez to, że nie zajmuje jak najwyższego stanowiska. Umysł — serce — wola, a wszystko w wielkiej potędze — to jest, mojem zdaniem, pan Solski...
Zdawało się, że Zgierski, mówiąc to, z nadmiaru uniesienia, wzleci ponad Saski ogród.
— Ach, jak pan dobrze go ocenia!...
— Ale ile ja walk muszę staczać o niego — odparł Zgierski, wymownie spoglądając na Madzię. — Jakie się to pod nim doły kopią... Jakie intrygi...
— Co pan mówi?... — zawołała wylękniona Madzia.
— W tej chwili — prawił Zgierski zniżonym głosem — tworzy się spółka kapitalistów, która chce użyć wszelkich środków, ażeby pana S... odsunąć od cukrowni, na której zbudowanie już kazał zwozić materjały... Powiadają, że zabrał im pomysł, gdyż to oni mieli zamiar budować w roku przyszłym cukrownię w tej okolicy, a z panem S... zrobić kontrakt o dostawę buraków...
— Któż to są ci panowie?
— Kapitaliści, no... i zależna od nich arystokracja. Ludzie tacy nie znoszą, aby im kto wchodził w drogę, i nie cofają się przed niczem!... — dodał ciszej.
— Ależ to okropne — szepnęła Madzia, z przerażeniem wpatrując się w bystre oczki Zgierskiego, które w tej chwili skromnie przysłonił rzęsami.
— Ja, choć obcy panu Solskiemu, zapobiegam i będę zapobiegał katastrofie, o ile mogę...
— A cóż oni mu zrobią?
— Będą psuli roboty, buntowali robotników, podstawiali
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.