Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Ada jakiś czas przypatrywała się Madzi. Potem usiadła przy niej i objąwszy ją wpół, spytała:
— Powiedz mi, ale szczerze, jak najszczerzej: co myślisz o Stefanie?
— Myślę to, co dziś słyszałam od Zgierskiego, że twój brat posiada wszystkie zalety w najwyższym stopniu: umysł — serce — wolę... I jeszcze, że jest najszlachetniejszym człowiekiem, jakiego znam — odpowiedziała Madzia tonem głębokiego przekonania.
Ada ucałowała ją.
— Dobrze, bardzo dobrze, że tak myślisz — rzekła, tłumiąc westchnienie.
— I dlatego, powiem ci — prawiła Madzia — taki człowiek powinien być szczęśliwym... My wszyscy mamy obowiązek pracować nad jego szczęściem... I powiem ci, że on — powinien się ożenić...
— Masz słuszność — rzekła cicho Ada.
— I my obie, a z nami pani Arnold, musimy zrobić to, ażeby oni pogodzili się z Helą... Ona ma wady, ale któż jest bez wad?... Tymczasem panu Stefanowi taka właśnie żona potrzebna.
Ada cofnęła się i głęboko spojrzała w oczy Madzi.
— Ty to mówisz?... — spytała.
— Bo mam słuszność. Pan Stefan jest niepospolity człowiek, a i Helenka jest niepospolitą kobietą... Jaka ona piękna, zdolna, a jaka dumna!... Ja, powiem ci, nie kocham jej, nawet tak jak Cecylję, tę, której wyrabiasz posadę w Jazłowcu. Ale, mówię ci, że kiedy patrzę na Helenę, korzę się przed nią, bo czuję, że w tej kobiecie jest coś królewskiego. Prawda, że ona ceni tylko siebie, ale widocznie zna swoją wartość i ten czar, który bije od jej istoty.
Ada wstrząsnęła głową. W słowach i oczach Madzi było tyle szczerości, że niepodobna było wątpić o tem, co mówi.