Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie przypuszczasz, że mogą być doskonalsze kobiety niż Hela? — spytała Ada.
— Może w wyższych towarzystwach, albo zagranicą — naiwnie odpowiedziała Madzia.
Panna Solska roześmiała się.
— Oj, ty, ty!... — rzekła i ucałowała ją po kilka razy.
Potem zaczęła jej opowiadać o sprawach towarzystwa kobiet. Że zapewne będzie ufundowane schronienie dla nauczycielek, a może kiedy i przytułek dla biednych matek. Że w pracowni trykotowych kaftaników jest trzydzieści pracownic i że damy z towarzystwa, zachęcone przez nią, kupiły szesnaście kaftaników. Że nareszcią ją, Adę, dziś zajmują tylko pracujące kobiety i biedne dziewczęta i że ona doznaje niekiedy wyrzutów sumienia z tego powodu, iż nieco zaniedbała swoje mchy i porosty.
— Wyobraź sobie, teraz nie robię nawet czwartej części obserwacyj, co dawniej — zakończyła zmartwiona panna Solska.
Minęły Wielkanocne święta, pamiętne dla Madzi, bo w tym czasie poznała kilka osób z rodziny Solskich. Wszyscy panowie starzy i w średnim wieku, więcej i mniej utytułowani, byli dla Madzi uprzedzająco grzeczni. Ale wiał od nich taki chłód, że dla biednej dziewczyny rozmowa z nimi była męką. Wyrzekłaby się bogactw i stanowiska, uciekłaby na pustynię, gdyby jej przyszło częściej widywać tych czcigodnych panów, którzy każdem słowem, spojrzeniem i ruchem okazywali, że jest im obcą, a nawet niemiłą.
Młodsze damy z towarzystwa udawały, że nie spostrzegają Madzi; zaś witając się z nią, lub żegnając, patrzyły na ścianę lub sufit. Tylko jakaś wiekowa pani rozmawiała z nią dość łaskawie przez parę minut, ale poto, ażeby powiedzieć z uśmiechem, że przekonania jej, Madzi, mają wielki wpływ na Adę, gdyż panna Solska żadną miarą nie dała się namówić na przyjęcie udziału w wielkotygodniowej kweście.