Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

talnym, o ileś potrzebował pieniędzy? Czy może ja, która, zamiast mieć w tobie opiekuna, muszę przyjmować dom od ludzi obcych?
— Ojczym nie jest obcym. Wreszcie on ma rodzinę, a ja jestem kawalerem.
— Więc żeń się, zostań porządnym człowiekiem, a ułatwisz mi życie. Kto wie, czy to raczej ja nie straciłam karjery przez ciebie.
W przedpokoju rozległ się głos dzwonka. Panna Helena umilkła, a pan Kazimierz, który gotował się do odpowiedzi, przygryzł usta.
— Zdaje się, że któryś z twoich wielbicieli — mruknął.
— Poprośże go o posadę administratora — odparła panna Helena.
Weszła Madzia.
Na jej widok, po obliczu panny Heleny przemknął wyraz niechęci, a pan Kazimierz zmienił się. Nieśmiało przywitał Madzię, a w jego gniewnych przed chwilą oczach błysnęło tkliwe uczucie.
Madzia również zmieszała się. Nie spodziewała się spotkać pana Kazimierza.
— Jak się masz, Madziu — rzekła panna Helena, oddając jej chłodny pocałunek. — Oto widzisz — zwróciła się do brata — jej poproś o posadę, a będzie lepsza niż ta na kolei.
— Mnie?... — spytała Madzia.
— No, droga Madziu, tylko nie udawaj — mówiła panna Helena. — Wszyscy wiedzą, że wyprotegowałaś Zgierskiego, potem narzeczonego Żanety... Aha... i jeszcze jakąś guwernantkę z prowincji...
W tej chwili wbiegł w podskokach śliczny chłopczyk i zawoławszy po francusku:
— Helenko, papa cię prosi...
Schwycił ją za rękę i gwałtem wyciągnął z pokoju.