Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie przywitałeś się, Henryku — ostrzegła go panna Helena.
— Ach, prawda, przepraszam! — odparł, śmiejąc się.
Podał rękę Madzi i znowu zaczął ciągnąć pannę Helenę.
Gdy w dalszych pokojach ucichnął odgłos śmiechu chłopca i kroków panny Heleny, Madzia odezwała się do pana Kazimierza:
— Czy Helenka jest na mnie rozgniewana?
— Rozgniewana — tak, ale nie na panią, tylko na mnie — odpowiedział pan Kazimierz. — Trudno jej pogodzić się z myślą, że po takich nadziejach i tylu wydatkach zdecydowałem się objąć posadę, naturalnie biurową, na kolei żelaznej. Wyobrażam sobie — mówił z goryczą — jak zdziwią się moi wczorajsi przyjaciele, kiedy dojdzie ich nieprawdopodobna wiadomość, że Norski został kolejowym urzędnikiem za tysiąc pięćset rubli!
Biedna moja matka — dodał po chwili — nie takiej spodziewała się przyszłości. A i ja sam, ledwie rok minął, uznałem za konieczne pożegnać się ze złudzeniem. Nie pod tym tylko względem...
— Pocóż pan tak spieszy się z wyborem zawodu? — spytała Madzia, patrząc na niego ze współczuciem.
— Raczej spóźniłem się, proszę pani — odparł, siadając obok niej. — Gdybym to samo zrobił przed rokiem, nie straciłbym pieniędzy na te obrzydłe stosunki — miałbym już ze dwa lub trzy tysiące pensji i... mógłbym pomyśleć o szczęściu rodzinnem — dodał ciszej, spuszczając oczy.
— Ale skąd ten nagły zamiar?... Poco to? — mówiła zmieszana Madzia, cofając rękę, którą ujął pan Kazimierz. — Dopiero wchodzi pan w świat, więc skąd to rozczarowanie?
— Nie rozczarowanie, tylko logiczny wniosek. Całą moją zasługą, że pomimo młodości spostrzegłem, iż nanic się nie zdało walczyć z losem.