Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Alboż los pana prześladuje?... Ja myślałabym przeciwnie — zaprotestowała Madzia.
Potrząsnął głową.
— Kiedym był dzieckiem — mówił, jakby marząc, a piękne jego oczy pociemniały — matka roiła dla mnie o karjerze dyplomatycznej. Mówiła mi o tem często, kazała uczyć języków, gry na fortepianie, tańca, ukłonów i — bardzo obszernie historji powszechnej. Mając szesnaście lat, prawie napamięć umiałem Mommsena, nie licząc mnóstwa dzieł ekonomicznych i prawnych.
Bardzo prędko matka przekonała się, że o karjerze dyplomatycznej nie mogę myśleć, z powodu okoliczności zewnętrznych. Ale we mnie cel już był zasiany. Więc gdy musiałem pożegnać się z przyszłym tytułem ekscelencji, powiedziałem sobie: będę trybunem.
Jak mi szło w tym kierunku, może pani słyszała. Gdziekolwiek byłem, młodzież widziała we mnie swego kierownika, a starsi nadzieję. „Ten coś zrobi...“ mówili. Wszedłem między arystokrację i plutokratów, raz — ażeby zdobyć odpowiednie stanowisko, drugi raz — ażeby poznać ich bliżej i wybrać między nimi narzędzia do mych celów. Bawiłem się z nimi, wydawałem pieniądze — prawda! — Ale nie robiłem tego na ślepo, lecz z zamiarem. To były szczeble dla mojej karjery, nie ideały.
Madzia słuchała go jak proroka; pan Kazimierz zapalał się i z każdą chwilą piękniał.
— Ale tam — ciągnął — w złoconych salonach, spotkało mnie najcięższe rozczarowanie. Byli tacy, którzy chętnie korzystali z mojej hojności, ale nie było takich, którzy potrafiliby mnie zrozumieć. Bawiono się mojemi zaletami towarzyskiemi i pod każdym względem wyciskano jak gąbkę.
Muszę dodać, że nietylko mitry i korony szlacheckie mają przywilej osłaniania tępych głów. Pod frygijską czapką demokracji jest nierównie więcej głupców, w dodatku źle wychowa-