Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

nych, wrzaskliwych i ambitnych. Młodzież demokratyczna, z którą wreszcie nie robiłem ceremonij, widząc, że żyję wśród wyższego świata, w którym ich ojcowie zapełniali przedpokoje, ta młodzież — opuściła mnie. Niezdolni pojąć moich planów, sądzili, iż zdradziłem ich sprawę, tem bardziej, że nie mam zwyczaju spowiadać się z moich zasad przy piwie i kiełbaskach. Niemało także — dodał w nawiasie — u tych sankjulotów zaszkodziła mi wiadomość, że Helena wychodzi za Solskiego.
Tak skończyła się moja karjera trybuna — mówił z ironją, z którą mu było bardzo do twarzy. — A ponieważ nie mam majątku, więc... cóż lepszego mogę zrobić, jeżeli nie dobijać się stanowiska w biurach kolejowych?... Nie wątpię, że tam wypłynę; ale jest to nadzieja rozbitka, który z potężnego okrętu znalazł się na pustym brzegu, pewny, że choć nie umrze z głodu.
Z dalszych pokojów doleciał głos panny Heleny, która po chwili weszła.
— Kaziu — rzekła do brata, już stojącego w oknie — ojczym na ciebie czeka. Podziękuj!... — dodała, wyciągając rękę.
— Dajesz?... — spytał. — Ach, jakaś ty poczciwa... — I gorąco kilka razy pocałował ją w rękę, a potem w usta.
— Ojczym daje pieniądze, ja tylko poręczam — odparła. Gdy zaś brat wybiegł z pokoju, panna Helena zwróciła się do Madzi.
— Czemżeś tak zeszofowana? — zapytała, patrząc na nią z ironją. — Mieliście jaką wzruszającą rozmowę z moim bratem?
— Z tobą chciałam pomówić o ważnych rzeczach — odpowiedziała Madzia tonem, który ją samą zadziwił.
— O, to coś musi być!... — rzekła panna Helena.
Wygodnie zasiadła na kanapie i zaczęła przypatrywać się swej nóżce. Madzia zajęła miejsce obok, na foteliku.