Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz — zaczęła Madzia — że ostatnią osobą, z którą przed śmiercią rozmawiała twoja matka, byłam ja...
— No... no... no...! Cóżto za wstęp?... a jaki ton?... Przypomina mi się panna Howard!... — przerwała panna Helena.
Ale Madzia z niezwykłym u niej chłodem mówiła dalej:
— Posiadałam trochę zaufania u twej matki...
— Aaa!...
— Często od niej słyszałam o tobie. I powiem ci: nie masz pojęcia, jak matka pragnęła twego małżeństwa z panem Stefanem; a nie domyślasz się, jaki to był dla niej cios, gdy dowiedziała się o nieporozumieniach między wami... Wtedy... we Włoszech...
— Cóż dalej? — spytała panna Helena. — Bo, po takim prologu, muszę spodziewać się dramatycznego zakończenia.
— Nie mam prawa mówić ci wszystkiego, o czem wiem — ciągnęła Madzia. — Ale o jedno cię proszę: ażebyś do moich słów przywiązywała więcej znaczenia, aniżeli do mojej osoby. Otóż — pogódź się z panem Stefanem i spełnij wolę matki.
Panna Helena zaczęła dłonią uderzać się w ucho.
— Czy ja dobrze słyszę?... — spytała, patrząc na Madzię. — Ty, Magdalena Brzeska, grobowym głosem zalecasz mi, w imieniu zmarłej matki, ażebym wyszła za Solskiego?... Wiesz, moja droga, że na tak zabawnej komedji jeszcze nie byłam!...
— Któraż z nas gra komedję?... — spytała obrażona Madzia.
Panna Helena skrzyżowała ręce na piersiach i płomiennym wzrokiem patrząc na Madzię, odparła:
— Ty, przychodzisz swatać mnie z Solskim, ty, która od kilku miesięcy kokietujesz go z całej siły?...
— Ja... pana Stefana?... Ja kokietuję kogokolwiek?... — zapytała więcej zdumiona, aniżeli rozgniewana Madzia.
Panna Helena zmieszała się.
— Tak mówią... — rzekła.