Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

dzia. — I wolałabym być sługą w domu biedaków, aniżeli członkiem rodziny, która traktowałaby mnie jak przybłędę.
Panna Helena słuchała ze spuszczonemi oczyma, a na jej twarz wystąpił rumieniec.
— No, w dzisiejszych czasach — rzekła — ukształcenie i wychowanie zaciera między ludźmi różnice majątkowe...
— I dlatego ty możesz zostać żoną pana Stefana — pochwyciła Madzia. — Twój ojciec był bogatym obywatelem, miał wsie... Matka od stóp do głów była wielką damą... A i ty sama, pomimo braku majątku, jesteś wielką damą i możesz imponować rodzinie męża. Ale ja, córka lekarza w małem miasteczku, której najwyższem marzeniem jest mieć kilkuklasową pensję!... Naturalnie, że jestem przywiązaną do Solskich, boć oni obiecali mi dać szkołę przy swojej cukrowni. Będę uczyła dzieci oficjalistów i robotników, oto moja rola w ich domu...
Zasępione dotychczas oblicze panny Heleny rozjaśniło się, jak piękny krajobraz, kiedy z poza chmur wyjrzy słońce.
— Przepraszam cię... — rzekła i pochyliwszy się do Madzi, serdecznie ją ucałowała.
— A widzisz... a widzisz, niedobra!... — mówiła Madzia, tuląc ją. — Za wszystkie niesprawiedliwości, jakiemi mnie obrzuciłaś, musisz... musisz pogodzić się z panem Stefanem. Pamiętaj — dodała ciszej — tego chce biedna matka twoja...
— Przecież pierwszego kroku zrobić nie mogę — odparła, zamyślając się, panna Helena.
— On zrobi... tylko go już nie odpychaj. O, ja coś o tem wiem... wiem!... — szepnęła Madzia.
W drugim pokoju rozległo się ciche skrzypienie butów i na progu stanął pan Kazimierz. Był rozpromieniony: śmiały mu się usta, oczy, twarz, cała postawa... Ale na widok Madzi radosne objawy znikły; na czole ukazała się delikatna zmarszczka, a w oczach cień melancholji. Z takim wyrazem bywał najpiękniejszy, osobliwie, kiedy mu się włosy nieco powichrzyły.