zimierz, który dziś był tak uprzejmy, jakby chciał zatrzeć w jej pamięci ślady ostatniego spotkania.
„Jaki on dobry!... — myślała zachwycona Madzia. — Choć myli się, jeżeli przypuszcza, że byłam wtedy obrażona. Ja przecież wiedziałam, że radość zrobiła ich tak roztargnionymi...“
— Niech pani uważa, jacy tu są ludzie — mówił pan Kazimierz. — Ci panowie tędzy, w średnim wieku, to rozmaici przedsiębiorcy, którzy z moim ojczymem robią wielkie interesa. A ten między nimi Niemiec, z rudawym zarostem, będzie ustawiał maszyny w cukrowni pana Stefana.
— Aha!... — szepnęła Madzia, na znak, że ją bardzo interesuje Niemiec, ustawiający maszyny.
— Ci młodzi panowie, o ten blondynek ze znaczkiem przy klapie fraka, inżynier, tamten piękny brunecik doktór, o... i znajomy pani — Bronisław Korkowicz, który wygląda, jakby uczył się roli Otella do teatrzyku na Pradze — to wszystko wielbiciele mojej siostry. Mogę panią zapewnić, że każdy ubóstwia ją bezinteresownie, gdyż każdy jest majętnym. Hela innych nie toleruje przy sobie.
— Czy to potrzebne, proszę pana? — spytała Madzia.
— Czy majątek potrzebny zakochanym?... Ja myślę, że tak; szczególniej przy pannach pięknych, a wymagających.
— Nie... Czy potrzebni są tu ci panowie przy panu Stefanie — rzekła Madzia ciszej.
— A to już taktyka mojej siostry i wogóle pań — odpowiedział pan Kazimierz. — Panie odkryłyście, że najsilniejszemi okowami dla mężczyzn jest zazdrość. Prawda?...
— Nie wiem, proszę pana — odpowiedziała Madzia.
Pan Kazimierz lekko przygryzł usta i objaśniał dalej:
— A teraz niech pani uważa najciekawszą grupę. Te damy, niemłode i nieładne, ten pan z siwemi faworytami i ten drugi z błędnemi oczyma... Widzi pani, jacy oni wszyscy poważni?... To są adepci spirytyzmu, uczniowie i uczenice pani Arnoldowej. Ruchliwa kobiecina!... Niedawno mieszka w Warszawie,
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.