Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

a już w kilkunastu domach stołowe nogi i ekierki głoszą nadziemską mądrość. Gdybym nie wiedział, że moja macocha drugiego stopnia jest w najwyższym stopniu bezinteresowna, wróżyłbym jej, że zrobi majątek. Na nieszczęście, zdaje się, że mój autentyczny ojczym grubo dokłada do stosunków z duchami. Pani, lepiej wydać bal na sto osób, aniżeli jeden pomyślny seans spirytystyczny!...
— Pan żartuje z tego?... — zapytała Madzia.
— Jeszcze jak!...
Nagle ktoś odwołał pana Kazimierza, i Madzia przysiadła się do panny Solskiej.
Ada, zarumieniona, gorączkowo bawiła się wachlarzem.
— Mówią, że pan Norski — rzekła do Madzi — jest wielki bałamut. Czy i do ciebie się umizga?
— Nie — odparła Madzia, czując, że dopuszcza się połowicznego kłamstwa. — W tej chwili opisywał mi zebrane towarzystwo i nielitościwie drwił ze spirytyzmu.
— Kto wie, czy nie ma słuszności... Prawda, profesorze — zwróciła się Ada do Dębickiego.
— A o czem pani mówi? — spytał, jak przebudzony.
W tej chwili ubrana w białą suknię przybiegła do nich panna Norska i po raz drugi jak najczulej powitała Adę i Madzię. Potem, wyciągając rękę do Dębickiego, rzekła z filuternym uśmiechem:
— Ja czuję, że u profesora nie mam łaski jeszcze od nieszczęsnego dwumianu Newtona... Jeżeli naprawdę gniewa się pan, to przepraszam... Dziś nie zrobiłabym tego, jestem inna — dodała z westchnieniem. — Własne cierpienia uczą, że nikomu nie trzeba robić przykrości...
Była czarująca. Zbliżyła się tak, że Dębicki czuł zapach jej ciała, i patrzyła w niego wielkiemi, ciemnemi oczyma. Ale stary matematyk odparł z kamiennym spokojem:
— Proszę pani... bo i naco przydałby się pani dwumian