Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

fanatyków, którzy tak muszą w coś wierzyć, jak po obiedzie wypijać czarną kawę; jest jakiś pan Zgierski, gotów do pośrednictwa dla utrzymania swej pozycji, no — i jest gromada słabych głów, czyli: ogół, który, jeżeli przestanie myśleć o Bogu i życiu przyszłem, natychmiast oddaje się pijaństwu, kradzieży, rozbojom, albo grze w winta...
— Więc pan nie wierzy w duchy? — ciekawie spytała Madzia.
— Ja?...
— Ale w nieśmiertelność duszy...
— Jakiej duszy i w jaką nieśmiertelność?...
— No, ale już w Boga musi pan wierzyć... — rzekła prawie z desperacją Madzia.
Pan Kazimierz uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
— Musiałbym tu — odparł — wyłożyć pani cały kurs filozofji, jaki wykładałem kolegom uniwersyteckim, między którymi bywało wielu pobożnych. Nie łudźmy się, panno Magdaleno... Bierzmy życie, jakiem jest, i troszczmy się przedewszystkiem o to, ażeby nic nie tracić z jego rozkoszy... O goryczach pomyślą za nas ludzie... A gdy przyjdzie ostatni moment, będziemy mieli tę przynajmniej pociechę, żeśmy nie zmarnowali cennego daru natury...
Madzia zaczęła się naprawdę niepokoić.
— Ależ, proszę pana, jak można wątpić o duszy?... — mówiła. — Ja przecież czuję, ja myślę i... no, jestem pewna życia przyszłego...
— Gdzie ona jest, ta dusza? — spytał pan Kazimierz. — Uczeni odkryli w mózgu tłuszcz, krew, fosfór, miljony komórek i włókien, ale duszy nie spostrzegli. A gdzie owa dusza kryje się podczas twardego snu, albo zemdlenia, i dlaczego przestaje wiedzieć o wszystkiem, nawet o sobie, jeżeli do mózgu przypłynie o kilka kropel mniej krwi, niż w stanie czuwania? Gdzie była nasza dusza przed naszem urodzeniem? Dlaczego nie było jej wówczas, gdy mieliśmy miękkie cie-