Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

mocy powinowactwa chemicznego; ziarno, rzucone w ziemię, wydaje roślinę, nie dlatego, że tak chce jakiś anioł, ale pod wpływem ciepła, wilgoci i ciał chemicznych, znajdujących się w gruncie...
— Dobrze, ale... poco to?... poco?... — nalegała Madzia.
Pan Kazimierz znowu z uśmiechem wzruszył ramionami.
— A poco nad naszą głową chmury układają się niekiedy w formy wysp, drzew, zwierząt i ludzi? Czy i tamte kształty, istniejące po kilka minut, robią się w jakimś celu, czy i one chcą żyć wiecznie?...
Madzia, rozgorączkowana, przestraszona, szarpała chusteczkę. Pan Kazimierz był dla niej genjalnym człowiekiem i wątpić o prawdzie jego słów nie potrafiłaby; przynajmniej teraz, kiedy patrzy w jego cudowne oczy, głęboko rozumne, a tak smutne.
On widać już pogodził się ze strasznym losem człowieka; więc dlaczegóżby ona miała oburzać się przeciw nieugiętemu prawu?
Ale jak jej było żal tych wszystkich, którzy pomarli, a których już nigdy nie zobaczy; jak było żal własnej duszy, która musi zgasnąć, pomimo że cały świat kocha!... I nikt nie ulituje się nad nią, nikt nie wyciągnie ręki z międzygwiazdowej pustyni, okropniejszej od grobu.
Ach, ciężki to był wieczór dla Madzi. Zdawało jej się, że pan Kazimierz w ciągu półgodzinnej gawędki, prowadzonej wesołym tonem, rozwalił niebo i ziemię, jej przeszłą wiarę i przyszłe nadzieje. I z całego tego pięknego świata nie zostało nic... nic, tylko — ich dwoje, skazańców.
Milczała, nie wiedząc, co się dzieje dokoła niej, zasłuchana w burzę, która wybuchła tak nagle i tyle spustoszeń porobiła w biednej duszy. Wewnętrzna istota człowieka doznaje niekiedy wzruszeń, podobnych do trzęsienia ziemi.
Pan Kazimierz w tej chwili nie myślał o Madzi: patrzył na młodego Korkowicza, którego zachowanie zaczęło go niepo-