Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Tłum gości rozdzielił ich i na chwilę zbliżył Madzię do stolika, przy którym stał Korkowicz i panna Helena z bratem.
— Pan Bronisław musi być grzeczny — mówiła panna Norska, wymownie patrząc na swego wielbiciela.
— Dziś łatwiej na świecie o grzeczność, aniżeli o uczciwość — odparł gniewnie Korkowicz.
— Pan Bronisław musi i... powinien być spokojny — dodała panna Helena.
Lekko uderzyła Korkowicza wachlarzem po ręku i rzucając mu jeszcze jedno spojrzenie, odeszła szukać Solskiego.
Korkowicz parę chwil patrzył za nią odurzony. Nagle twarz jego zmieniła się: gniew zniknął, a ukazała się radość.
— Przepraszam cię, Kazik!... — zawołał, pokazując w szerokim uśmiechu białe zęby. — Jak Boga kocham, że twoja siostra anioł... Ale ma ostre pazurki... Czasami tak drapie, aż serce się krwawi...
W wielkim salonie Madzia znowu połączyła się z Adą i Dębickim, a jednocześnie cały tłum zebranych począł wychodzić do obocznego pokoju; ktoś bowiem powiedział, że tam odbędzie się posiedzenie. Na parę minut salon opustoszał.
Wnet jednak wpadł Zgierski i jegomość z błędnemi oczyma, który zdawał się być zupełnie nieprzytomny. We dwu schwycili okrągły stoliczek i zaczęli ustawiać go na środku, spoglądając kolejno na podłogę i sufit, jakby upatrywali szczelin, przez które duchy mają odwiedzić uprzejmy dom państwa Arnoldów.
Ruch gości zaczął się na nowo. Weszły najpierwej, umieszczając się blisko drzwi, damy bardzo ciekawe duchów, gotowe natychmiast uwierzyć w nie, lecz — strasznie lękające się ich przybycia. Wnet jednak zostały popchnięte naprzód i rozmieszczone wzdłuż ścian przez falę już wtajemniczonych spirytystów i spirytystek. Gdy ci usiedli na miejscach, ukazała się promieniejąca panna Helena, z Solskim pod rękę i wesoło rozmawiając, zajęli miejsce tuż obok stolika.