Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż ja poradzę, kiedy ona widzi w tem swoje szczęście?...
Pani Arnold musiała coś usłyszeć; podniosła bowiem głowę i przelotnie spojrzała na Solskiego.
Nowy szmer w sali; dwaj służący wnieśli parawan i postawili go obok stolika.
Teraz pan siwy zbliżył się do Arnolda i zawiązała się krótka rozmowa. Jegomość nalegał, Arnold z widoczną niechęcią opierał się; wkońcu jegomość ustąpił, zaś pan Arnold cofnął się w najdalszy od stolika kąt sali.
Zkolei pan z obłąkanemi oczyma zwrócił się do medjum i o coś zapytał po angielsku. Odpowiedziała głosem cichym i bezdźwięcznym, a jegomość położył jej rękę na czole i rzekł głośno:
— Czy szanowni państwo są przygotowani do ujrzenia duchów, czy też wolą poprzestać na drugorzędnych objawach spirytystycznych?
— Prosimy o duchy!... Nie!... Nie!... Nigdy!... Umarłabym!... — wołali zgromadzeni.
Ogromna większość nie życzyła sobie widzieć duchów.
— Muszę objaśnić — dodał jegomość — że moje śmiałe pytanie bynajmniej nie dowodzi, ażeby duchy koniecznie miały się ukazać. Znaczy ono tylko, że nasze szanowne medjum jest dziś wyjątkowo dobrze usposobione.
— To prawda!... — mruknął Solski, spoglądając na Dębickiego, który założył ręce na brzuchu, wysunął dolną wargę i patrzył przed siebie tak obojętnie, jakgdyby, zamiast świata duchów, miał zobaczyć ser szwajcarski, którego nie jadał.
Twarz medjum zaczęła ulegać dziwnym zmianom. Z początku zdawało się, że pani Arnold zapadła w spokojny sen, w ciągu którego chorowita bladość ustąpiła miejsca zwykłej cerze, a na ustach ukazał się łagodny uśmiech. Potem otworzyła oczy, w których malowało się wzrastające zdziwienie. Nagle spostrzegła Solskiego i włosy jej zaczęły się jeżyć, twarz