Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

Ada w osłupieniu przyglądała się rysom swej matki. Wtem zwróciła się do brata:
— Czy wiesz — rzekła — że to jest pismo naszej mamy?...
— Czy nie zdaje ci się? — spytał pan Stefan.
— Jakże!... Mam w książce do nabożeństwa modlitwę, pisaną ręką mamy... Ależ tak... ten sam charakter...
Obecni po raz drugi zaczęli oglądać kartkę, która wreszcie dostała się do rąk Madzi.
Na kartce były rysy zmarłej matki Solskich, zupełnie podobne do portretu, który wisiał w pokoju Ady. Nadto, zdawało się Madzi, że kartka papieru jest inna. Na tamtej, którą wybrała, był w jednym rogu ledwie dający się dojrzeć ciemny punkcik.
„Może pan Kazimierz ma słuszność, mówiąc, że ani dusza, ani duchy nie istnieją?...“ — przemknęło jej przez myśl.
Ale nikomu nie wspomniała o swem spostrzeżeniu. Mogła się mylić. Cóż wreszcie stracą Ada i pan Stefan, jeżeli będą wierzyć, że matka ich żyje i troszczy się o nich tak samo, jak wówczas, gdy byli małemi dziećmi?
Towarzystwo było wzburzone. Jedni otwarcie głosili się stronnikami spirytyzmu, inni po kątach usiłowali wytłomaczyć fakt magnetyzmem zwierzęcym, elektrycznością lub sztuką magiczną. Solski był zamyślony, Ada zirytowana, a Dębicki znowu obojętny. Niemniej jednak, gdy około północy zaproszono do kolacji, wszyscy znaleźli się na stanowisku i bodaj czy nie z większym zapałem, aniżeli podczas wywołania duchów.
Madzia usiadła przy stole, tuż obok Solskich, mając z jednej strony Dębickiego, z drugiej jakiegoś spirytystę, który we wszystkich językach nawracał swoją dalszą sąsiadkę. Naprzeciw zaś miała starego pana z miną urzędową, który zawiązawszy serwetę na szyi, brał na talerz wielkie porcje każdej potrawy i niszczył ją do ostatniego okruszka, od czasu do czasu potrząsając głową, jakby prowadził z kimś dysputę i nie zgadzał się na jego zdanie. Przykład ten, a może i głód, tak