Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

fek omijał drzewa, ale zato łaził po żelaznych sztachetach, na widok czego truchleli uliczni przechodnie.
Raz, widząc, że syn lokaja zjeżdża z poręczy schodów nadół, zjechał i Stefek. Wnet jednak dowiedziano się o tem, a ojciec, matka, ciotka, bona i dwu guwernerów znowu zaczęli mu tłomaczyć, że plami nazwisko Solskich, gdyż po poręczy schodów zsuwać się mają prawo tylko dzieci lokajskie. Od tej pory Stefek nigdy nie zjeżdżał z poręczy, ale, pewnego dnia, uwiesił się rękoma na poręczy balkonu na drugiem piętrze i w ten sposób z zewnątrz okrążył go dokoła.
Gdy wybiegł na podwórze, albo do ogrodu, lubił mocować się z dziećmi służby. Wytłomaczono mu, że hańbi się tego rodzaju stosunkami. Więc Stefek przestał bawić się ze służbą, a zaczął próbować swoich niezwykłych sił na hrabiątkach i baroniątkach.
— Spróbujmy się!... — wołał, spotkawszy takiego biedaka. Potem chwytał wpół (chłopczyka czy dziewczynkę, wszystko jedno!) i walił nim czy nią o ziemię. Jeżeli trafił na mocniejszego, wówczas, wypuściwszy go z rąk, odsadzał się na kilka kroków, schylał głowę i uderzał nią w brzuch zdumionego współzapaśnika, który najczęściej nie rozumiał, o co chodzi Solskiemu...
Skutek był ten, że jeszcze za życia jego rodziców unikali Stefka dobrze urodzeni panicze i pięknie wychowane panienki. Nazywali go ulicznikiem, a on płacił im pogardą i rósł samotny, nie wiedząc, ani za co nie lubią go panicze, ani dlaczego jemu nie wolno lubić lokajczuków w mieście, a pastuchów na wsi.
Kiedy miał lat trzynaście i już żaden guwerner nie chciał podjąć się jego dalszej edukacji, ojciec oddał Stefka do szkół, do trzeciej klasy. Ledwie tam pokazał się, mały, żółty, z ogromną głową i skośnemi oczyma, wybiegła naprzeciw niemu gromada chłopców, wrzeszcząc:
— Patrzcie, patrzcie... a to małpa japońska!...