Solskiemu zaszumiało w głowie; rzucił się w tłum, zaczął wywijać pięściami, uczuł we włosach czyjeś ręce, na plecach kułaki i — rozhulał się na dobre.
Nagle wszystko ucichło i rozbiegło się, a Stefek, podniósłszy oczy, spostrzegł, że jego pięść leży na brzuchu jakiegoś pana z nalaną twarzą i niebieskiemi oczyma.
— Za co ich tak rozbijasz?... — zapytał pan spokojnym głosem.
— Niech pan zapyta się ich, jak mnie nazywają... — odparł zuchwały berbeć, gotów rzucić się i na starszego.
Pan popatrzył na niego łagodnemi oczyma i rzekł:
— Idź na miejsce. Masz dobre instynkta, ale nieuporządkowane.
Był to nauczyciel matematyki, Dębicki. Stefek odurzony poszedł do ławki, ale — coś w nim drgnęło. Jemu nikt jeszcze nie powiedział, że ma dobre instynkta!...
Od tej pory między nauczycielem i uczniem zawiązała się cicha sympatja. Stefek na lekcjach Dębickiego zachowywał się najspokojniej i uczył się najpilniej, a Dębicki niejednokrotnie ratował go od różnych nieprzyjemności w szkole.
W piątej klasie (było to już po śmierci rodziców) Stefkowi strzelił do głowy projekt: wypróbowania swojej wytrzymałości. Zamiast tedy do szkoły, poszedł za miasto i — parę dni włóczył się, nie jedząc i nie śpiąc. Wrócił niebardzo zmizerowany, ale za tę próbę wyleciałby ze szkoły, gdyby nie gorące wstawiennictwo Dębickiego.
W tydzień później, główny opiekun Stefka przyszedł prosić Dębickiego, ażeby sprowadził się do pałacu Solskich i zajął się edukacją chłopca, nad którym on jeden ze wszystkich ludzi ma wpływ. Ale Dębicki odmówił; natomiast prosił Stefka, ażeby go niekiedy odwiedzał.
Między kolegami szkolnymi młody Solski nie miał sympatji, chociaż wiedziano, że za niektórych płaci wpisy, a kilku zawdzięcza mu utrzymanie. Nie miał sympatji, ponieważ
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.