Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę poświęcić się filozofji — odparł Solski.
— No, to dopiero kiedyś. Ale co pan dziś robisz? Pracujesz w przemyśle, w handlu, czy w rolnictwie?...
— Mam majątek...
— Dobrze — majątek, on pozwala panu żyć wygodnie. Ale co pan robisz, ażeby mieć własny byt poza obrębem majątku. Może pan jesteś urzędnikiem, albo posłem?...
Ponieważ Solski milczał zdziwiony, więc Anglik podniósł się z fotelu i rzekł chłodno:
— W takim razie wybacz pan, ale... ja nie mogę mu więcej czasu poświęcać, ponieważ mam zajęcie.
Gdyby sufit upadł na biurko, nie zmieszałby więcej Solskiego, aniżeli opryskliwa odpowiedź filozofa. Pan Stefan wyszedł upokorzony i pierwszy raz w życiu zawstydził się, że niczem nie jest i nic nie robi.
Od tej pory na co spojrzał, wszystko przypominało mu jego upokarzającą rolę w świecie, na którym każdy coś robił. Woźnice przewozili podróżnych, tragarze dźwigali ciężary, policmeni strzegli porządku, kwiaciarki dostarczały ludziom kwiatów, kupcy towarów, restauratorzy jadła. Tylko on, Solski nie robił nic i dlatego czuł się niezadowolonym.
W pierwszej chwili uniesienia i skruchy, chciał zostać tragarzem przy dokach londyńskich; ale, gdy stanął na miejscu, opuścił go projekt zmniejszenia zarobku ludziom ubogim, którzy w dodatku spoglądali na niego niezbyt życzliwie. Potem umyślił wejść do spółki, z jakim kupcem lub fabrykantem; lecz każdy z zaczepionych, wymiarkowawszy, o co chodzi, nie chciał z nim dłużej gadać, tłomacząc się brakiem czasu.
Nareszcie po kilku miesiącach snucia fantastycznych projektów, przyszła mu szczęśliwa idea, że trzeba wrócić do kraju i szukać zajęcia we własnych dobrach.
I wrócił. Ale na wstępie ciotka Gabrjela przypomniała mu, że Ada oddawna skończyła pensję, że mieszka w domu kobiety obcej, pani Latter, że on, Stefan, powinien zaopiekować