— A czy zechce pani być moją nauczycielką? — zapytał, całując ją w rękę.
— Owszem!... — odpowiedziała po namyśle. — Powinien pan dostać żonę elegancką... więc z chęcią pomogę panu w tej pracy. Ale będę surową nauczycielką...
— Szykowniejszej od pani nie znajdę...
— Zobaczymy.
Panna Helena okazała dużo rozumu i taktu, zrywając z Solskim. W owej bowiem epoce pan Stefan zaczął dostrzegać plamy na swojem słońcu. Jeszcze kochał ją, gdyż była piękna, uwielbiana, dumna, odważna i pełna niespodzianek; ale zaczął go razić egoizm i kokieterja. „Czy ona myśli — rzekł do siebie — że wychodzi za mój majątek, osłoniony parawanem nazwiska?... I że mój dom stanie się zbiegowiskiem jej adoratorów?...“
Dopóki patrzył na narzeczoną i miał sposobność dotknąć ustami jej ręki, namiętność odurzała go. Ale gdy znalazł się bez niej, budził się krytycyzm, a nawet podejrzliwość.
„Czy ja nie jestem dla niej narzeczonym od biedy?... — myślał. — Paradna historja! uciekać przed nimfami, które polują na mężów, i trafić na samą Dianę!...“
Ale panna Helena uwolniła go bez dramatycznych scen, owszem w żartobliwy sposób, nie cofając nadziei, pod warunkiem, ażeby ją drugi raz zdobył. Była więc bezinteresowną, miała szlachetną dumę i, jeżeli okazywała mu kiedyś uczucie, to szczere, bez wyrachowań.
„A w takim razie, kto wie, czy nie należy zdobyć ją po raz drugi?... — myślał pan Stefan. — Dała mi lekcję w niewinnej formie i ja potrafię skorzystać... W tej kobiecie kryje się dużo skarbów, które dopiero odsłania konieczność; więc kto wie, co tam jest jeszcze?...“
I od tej pory wzrósł szacunek Solskiego dla Heleny. Wielki pan zrobił się przy niej pokornym, gwałtownik zaczął panować nad sobą i uczył się delikatności.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.