że panna Helena ma rodzinę, znikli jak mgły w górach. Widocznie żaden nie myślał o sakramencie, co pannę Helenę trochę rozczarowało do mężczyzn, ale nie zmieniło opinji o sobie.
Od tej chwili, aż do powrotu do Warszawy, Solski korespondował z panną Heleną i odwiedził ją, gdy była w Peszcie, znowu otoczona wielbicielami. Ale we wzajemnym ich stosunku nic się nie zmieniło. Pan Stefan z przyjemnością odczytywał jej listy, gdy byli razem tracił głowę, ale stygnął, gdy się rozdzielili. Już wówczas nie był przywiązany do panny Norskiej, tylko — imponowała mu jej wiara w swoją wartość.
— Mąż mój — mówiła — musi mi się oddać cały jak ja jemu. Wyszłabym za wyrobnika, któryby mnie tak kochał; ale wolałabym umrzeć, aniżeli zostać zabawką choćby najpotężniejszego człowieka.
A Solski, słuchając, myślał:
„Taką kobietę zdobyć!... To trudniejsze, aniżeli podróż na Mont-Blanc...“
I dopóki patrzył na nią, myślał, ażeby ją zdobyć.
Tak stały rzeczy, kiedy Solski w mieszkaniu siostry spotkał Madzię i — zdumiał się. Madzia była bardzo ładna, ale doświadczonem okiem, poza wdziękami, dostrzegł w jej rysach jakiś niezwykły wyraz.
Była to dobroć, niewinność, radość, czy miłosierdzie?... Nie umiał określić. W każdym razie było coś nadludzkiego, czego nie widział w żadnej kobiecie, chyba w obrazach, albo posągach mistrzów.
Ponieważ Ada kochała i chwaliła Madzię, więc w Solskim zagrał duch opozycji.
„Taka, jak inne... — myślał. — Pewnie zechce zrobić interes na życzliwości mojej siostry...“
Wnet jednak zdarzył się cały szereg drobnych faktów, które zdumiały Solskiego.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.