Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia nigdy o nic nie prosiła Ady; owszem, nie chciała przyjmować usług. Madzia, z powodu znajomości z Adą, była prześladowana w domu Korkowiczów, lecz nawet nie wspomniała o tem. Nie chciała porzucić swoich prześladowców, płakała za uczenicami i nie zrywała z nimi stosunków.
Mogąc nie pracować, wystarała się o lekcje u panny Malinowskiej, i nie ulegało żadnej wątpliwości, że przyjmując mieszkanie w pałacu Solskich, robi to z pewnem poświęceniem, przez miłość dla Ady...
Pobyt jej stał się prawdziwem błogosławieństwem dla ich domu. Madzia nietylko leczyła migreny ciotki Gabrjeli i obmyślała rozrywki, czy zajęcia dla Ady, ale zajmowała się służbą i jej dziećmi: odwiedzała ich w razie choroby, wyjednywała dla pokrzywdzonych lepszą pensję.
Nawet podwórzowe psy, wałęsające się koty i głodne podczas zimy wróble znalazły w niej opiekunkę. Nawet zaniedbane kwiaty budziły w niej współczucie.
Zato — sama Madzia zdawała się nie mieć żadnych potrzeb, a raczej jedną, ale nienasyconą: dbać o innych, służyć innym. Przytem ani cienia kokieterji, a raczej zupełna nieświadomość o tem, że jest ładna i że się może podobać.
— Nieprawdopodobne!... — myślał Solski.
Madzię odrazu oceniał każdy, kto się z nią zetknął: była to natura kryształowej przejrzystości. Ale dokładnie sformułował ją dopiero Solski, bystry i znający się na charakterach. W jego wyobraźni ludzkość przedstawiała się, jako zbiór szarych kamieni, między któremi raz na tysiąc, jeżeli nie rzadziej, trafiał się klejnot. Zaś ponad temi chłodnemi i bezświetlnemi bytami ukazywały się istoty nadzwyczajne, podobne do zapalonych lamp, które szarym kamieniom nadają fizjognomję, a klejnotom — blask, barwę i przezroczystość.
Te nadzwyczajne istoty były to genjusze: rozumu, woli lub serca, i Madzia, w oczach Solskiego, była albo niesłychanie zręczną obłudnicą, albo — genjuszem uczuć.