Solskiego dziwiło przedewszystkiem, że Madzia wcale, ale to wcale nie spostrzegła, że on się nią zajął. Służba domowa wiedziała o tem, ciotka Gabrjela robiła wymówki i zastrzeżenia, panna Helena okazywała jakby zazdrość, pan Zgierski rozpływał się w pochwałach dla Madzi, ludzie obcy szukali u niej protekcji, a tymczasem ona sama, z wyrafinowaną obłudą, czy niepojętą naiwnością, jego — Solskiego — swatała z panną Heleną!...
„A może ona kocha się w tym blagierze Norskim?“ — myślał pan Stefan, po spirytystycznem posiedzeniu, na którem asystował pannie Helenie, ażeby rozbudzić zazdrość w Madzi.
Lecz zaprzeczył mu rozsądek. Madzia była wówczas rozdrażniona, nawet rozpłakała się, ale ani z miłości do pana Kazimierza, ani z zazdrości o Solskiego. Ją wcale nie zajmowali rzeczywiści, czy domniemani wielbiciele; ją wzruszyły owe piszące i rysujące duchy, a nadewszystko traktat o nieistnieniu duszy, wypowiedziany przez pana Norskiego!
Tak było naprawdę. Madzia przez cały tydzień nie mogła się uspokoić: rozmawiała o tem z Adą, nie sypiała po nocach, zmizerniała, a nareszcie wydobyła z Dębickiego słowo honoru, że — on wierzy w Boga i nieśmiertelność duszy.
Uroczyste zapewnienie Dębickiego trochę uspokoiło Madzię. Niemniej Solski widział, że posiew ateizmu już był rzucony w niewinną duszę, i tem bardziej zainteresował się Madzią, a znienawidził pana Kazimierza, który zresztą nigdy nie cieszył się jego względami.
„Jakiem trzeba być bydlęciem — myślał — ażeby okradać z wiary, a choćby tylko ze złudzeń, biedne dziecko, które nic innego nie pragnie!... I czem on jej to wynagrodzi? On, a nawet cały świat, któremu to biedactwo poświęca wszystko, żądając dla siebie tylko Boga i nadziei?...“
Sam Solski miewał rozmaite wątpliwości i dużą skłonność
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.