W tej epoce Solski miał prawo nazywać się szczęśliwym.
Gdyby ów angielski filozof, któremu w Londynie złożył niefortunną wizytę, zapytał go dzisiaj: „Co pan robisz?“ Solski odpowiedziałby z dumą: „Buduję cukrownię, którą będę prowadził sam.“
Solski, z lekceważącym uśmiechem, przypomniał sobie czasy, kiedy ziewając, odbywał awanturnicze podróże bez celu, albo kiedy pod wpływem nagłego wstydu, że nic nie robi, chciał zostać tragarzem w londyńskich dokach, lub kiedy gotów był prosić pierwszego lepszego fabrykanta o przyjęcie go do spółki.
On sam jest dziś fabrykantem i jeszcze jakim!... U niego pracuje kilkuset tragarzy, do niego jedni modlą się o posady, inni żebrzą go o tytuł wspólników. I on rozdaje posady, ale wspólników nie przyjmuje.
Bo naco mu wspólnicy?... Ażeby go krępowali, czy ażeby część gotówki jego leżała w banku? Solski pomocy nie potrzebuje; co posiada sam, wystarczy aż nadto; w razie zaś nieprzewidzianego wypadku ma do dyspozycji majątek siostry i — kapitały krewnych, którzy bez wahania pożyczą mu, ile zechce. Sama ciotka Gabrjela w każdej chwili da sto tysięcy rubli, nie pytając, co z niemi zrobi, byle miała dożywotni procent.
Cukrownia w dobrach Solskiego była poważnym interesem. Naprzód cukrownie przynosiły akcjonarjuszom po kil-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.
II.
MAŁE FUNDAMENTA DUŻYCH CELÓW.