Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapalały go też zewnętrzne oznaki czynności i panowania. Jego gabinet był zawieszony, założony i zastawiony: planami budynków i maszyn, podręcznikami, próbami cukru, a jedno z głównych miejsc zajmowały słoiki z nasionami buraków i sacharymetr, który ciotka Gabrjela uważała za nową broń, albo za rodzaj lornety.
Prócz tego w przedpokoju zawsze siedział na służbie lokaj, zmieniający się co dwie godziny, w bramie stało kilku posłańców, którzy odnosili listy i depesze. Nareszcie Solski, przez pewien czas, codzień odbywał sesje z adwokatami, rolnikami, technikami i agentami handlowymi, wyznaczał im godziny, wzywał ich nagle do siebie, albo sam do nich jeździł.
Później i to mu się sprzykrzyło, i zwoływał sesje tylko w razie potrzeby. A jeszcze później brzydło mu niekiedy wszystko; nie mógł patrzeć na plany i próbki, odwracał się od sacharymetra. Wówczas po całych dniach czytywał francuskie romanse, pobudzał do szczekania Cezara, albo tarzał się z nim na szerokiej sofie.
Myśl o cukrowni już nie zapełniała mu życia. Owszem, niekiedy wydawała mu się nowożytną donkiszoterją, a on sam błędnym rycerzem, który, mając byt aż nadto zabezpieczony, rwie się do pracy.
„Poco to?... Ażeby innym wydzierać chleb albo majątek?...“ — myślał.
Lecz do wydobycia go z podobnej apatji wystarczała niewielka pobudka. Niech tylko kto powiedział: to nie dla Solskiego interes! albo: zobaczycie, że on wszystko straci!... Niech który z kuzynów zrobił uwagę, że to niewłaściwe zajęcie, albo — rozeszła się pogłoska, że powstaje towarzystwo akcyjne, które chce budować cukrownię w tej samej okolicy — natychmiast Solski budził się. Znowu czytał fachowe książki, badał plany, zwoływał sesje, lub wyjeżdżał na wieś przypatrywać się robotom.