Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

fabryce oddał Fajkowskiemu. Solski nie myślał o aptece, lecz — uznał jej potrzebę i obiecał posadę Fajkowskiemu.
I otóż znowu przybył człowiek, z którym Solski rachował się w chwilach zniechęcenia. Sprzedać ledwie budującą się fabrykę — nic łatwiejszego. Ale co on odpowie Fajkowskiemu, gdyby ten go zapytał:
„Dlaczego pan wyrzekłeś się cukrowni?... Przecież od niej zależy mój byt i małżeństwo z panną Żanetą, z którą, sam powiedziałeś, ażebym się ożenił?...“
Setki ludzi, już pracujących przy budowie, zamówionych do przyszłej cukrowni, lub starających się o posady, nic nie obchodziły Solskiego. Widział ich w wyobraźni jak niekształtną mgłę, i zarówno nie dbał o ich opinję, jak o ich zawód. Ale nauczycielka Madzia i aptekarz Fajkowski byli osobami żywemi, które go obchodziły. Wprawdzie można było znaleźć dla nich odszkodowanie; ale — jak im wytłomaczyć, dlaczego on rzucił fabrykę...
Potem Solski przestał wyobrażać sobie Madzię, jako nauczycielkę dzieci jego oficjalistów, nawet wstrząsnął się na myśl, ażeby mogła zajmować podobne stanowisko. Natomiast oczekiwał, że Madzia poprosi go o jakąś techniczną posadę dla swego brata i o miejsce lekarza dla ojca. Naturalnie, że dałby im doskonałe warunki!
Ale Madzia napomknęła mu, że nie myśli prosić za swoją rodziną, a Solski uczuł do niej zato pretensję. Zdawało mu się, że usunięto dwa filary, na których miała oprzeć się, jeżeli nie cukrownia, to przynajmniej zapał Solskiego dla niej.
Później uspokoił się. Znowu bowiem, niewiadomo dlaczego, przyszło mu na myśl, że — ojcu Madzi nie odpowiadałoby tak skromne stanowisko i że jej brat powinienby co najmniej zostać dyrektorem cukrowni, obeznawszy się z fabrykacją. A swoją drogą niecierpliwie czekał, ażeby Madzia znowu kogoś zaleciła mu na posadę. Miał bowiem przesąd,