mowiedzę swojej pomyślności lub cierpień, swego rozwoju albo konania. I to nie jedną samowiedzę, ale kilkaset, kilka tysięcy; tyle samowiedz, ilu jest ludzi zainteresowanych w twojej cukrowni...
— No... no... no!... — przerwał Solski. — Siada profesor na wysokiego konia.
— Przypominam, że są tu jeszcze dwie skromne słuchaczki, które także chciałyby coś zrozumieć — wtrąciła Ada.
Dębicki machnął ręką w sposób, wyrażający małe uszanowanie dla słuchaczek, i mówił do Solskiego:
— Przedewszystkiem, czy wierzysz, że twoja cukrownia będzie istotą żyjącą, ultra-organizmem?...
— Zwietrzałe porównanie — rzekł Solski.
— Ale my o niem nic nie wiemy... — zawołała Ada.
— Przepraszam cię — odparł Dębicki — to nie alegorja, lecz — ten rodzaj podobieństw, które prowadzą do odkryć!...
— No, no!...
— Zacznijmy od dołu. Cukrownia będzie przekształcała materjały, prawie tak samo, jak robią to zwierzęta i rośliny. Przez jedną bramę będziecie do niej wozić: buraki, węgiel, wapno i tak dalej. Te buraki opłóczcie wodą jak śliną; rozetrzecie je na miazgę żelaznemi zębami, wyciśniecie z nich sok... W innym aparacie, który, mówiąc nawiasowo, jak nasze płuca, będzie pochłaniał mnóstwo tlenu, poddacie sok buraczany podniesionej temperaturze... Potem będziecie go łączyli z wapnem, węglem, będziecie przeciskali przez walce centryfugalne, a nareszcie odparujecie i odlejecie w formy cukier, który — wyjedzie na świat drugą bramą.
Powiedz, czy cały szereg tych procesów nie jest podobny do — odżywiania się zwierząt i roślin? I czy twoja cukrownia nie przypomni ci — naprzykład — wiśniowego drzewa, które wchłania kwas węglany, tlen, wodę, amonjak, sole wapienne, przerabia je, rozprowadza po różnych zakątkach swego orga-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.