Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

jej nie zdradził?... Naturalnie, sto razy zdradziłbym ją dla każdej, któraby mi się podobała... A czy mógłbym ją porzucić?... Nigdy!... jak nie mógłbym rzucić własnego serca...“
„A może ona kocha Norskiego?... — przeleciało mu przez głowę. — Jej płacz u Arnoldów... rumieńce... unikanie jego spojrzeń...“
Solski zerwał się z kanapy.
— Czyby to być mogło?... — szepnął. — Ależ to całe moje życie zrujnowane...
Wyszedł do przedpokoju, włożył palto i wybiegł na pustą ulicę. Wrócił do domu, kiedy księżyc zaczął pochylać się ku zachodowi, a na wschodzie świtało.
„Muszę to wyjaśnić i zakończyć — mówił, rozbierając się. — Ada zgodzi się natychmiast, ciotka Gabrjela podąsa się, ale także ustąpi. No — a w naszej rodzinie nie wszyscy przecież są tak źli, ażeby nie potrafili ocenić Magdaleny.“
O tej samej godzinie, kiedy w duszy Solskiego rozegrywała się jej przyszłość, Madzia nie mogła zasnąć.
Nagłe przerzucenie się Ady z towarzystwa kobiet pracujących do spirytyzmu przestraszyło Madzię. Cierpki zaś ton, jakim parę razy odezwał się do niej Solski, zranił jej dumę.
„Wielcy panowie — myślała — łatwo zmieniają upodobania i... lekceważą ludzi!... Wolę stąd usunąć się pierwej, zanim mnie wypędzą...“
Potem zrobiło jej się żal Ady, która mogłaby sądzić, że Madzia porzuca ją przez kaprys, a nareszcie postanowiła — zaczekać parę tygodni, może parę dni...
„Prawda, że pan Stefan, odchodząc, uznał swój błąd. Ale jakim tonem on mówił, że nie będzie zbierał niedołęgów, ażeby zapełnić nimi fabrykę!... A w jaki sposób odpowiadał Dębickiemu?...“
„To nie mój świat... nie mój... nie mój!... Trzeba stąd uciekać...“ — myślała Madzia, patrząc, że już świta na dworze.