Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

cjonalny lekarz, ale człowiek nie tuzinkowy... On może postawić warunki co do szczęścia swego dziecka.
Solski milczał. Nagle zatrzymał się przed Adą i rzekł:
— A jeśli ona mnie nie kocha?...
— Staraj się pozyskać jej serce. To chyba potrafisz — odpowiedziała siostra z dumą.
— A jeżeli... a jeżeli ona — kocha innego... In-ne-go... — powtórzył pan Stefan.
— Kogo?... — szeptem zapytała Ada.
Solski pochylił się nad nią i również szepnął do ucha.
— Pana Ka-zi-mie-rza... słyszałaś?...
Panna Solska spuściła oczy. Ręce jej opadły, twarz pociemniała, a potem pożółkła.
Brat patrzył na nią... patrzył... nagle wyrzucił nad głową zaciśnięte pięści i zawołał chrapliwym głosem:
— Podlec!... Zdepczę...
Panna Solska podniosła się z kanapy i spokojnie patrząc na rozjuszonego, rzekła:
— Stefek... ty mu nic nie zrobisz.
I wyszła z pokoju, zostawiając brata, który pienił się, ale czuł, że nic nie zrobi Norskiemu, bo — tak chce jego siostra.
Madzia wróciła z lekcji około czwartej. Na jej oczach znać było ślady łez, a w twarzy taki smutek, że panna Solska zdziwiła się.
„Czy znowu mieli jaką rozmowę z Kazimierzem?...“ — pomyślała i gniew zakipiał w niej. Chciała udać, że ma ból głowy, byle nie rozmawiać z Madzią; lecz po chwili szlachetne serce wzięło górę nad podejrzeniami i Ada, tuląc do siebie przyjaciółkę, spytała:
— Co tobie jest?... Czy znów wysłuchałaś traktatu o duszy?...
Madzia spojrzała na nią i wzruszyła ramionami. Ten ruch rozproszył niepokoje Ady. Jeszcze serdeczniej ucałowała Madzię i rzekła z naleganiem: