Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

które płacą jej po sześć i pięć rubli miesięcznie, a w drugim, na fotelu, siedzi pan Mielnicki...
Boże, jak on wygląda!... Chudy, na twarzy zwiesza się skóra ziemistego koloru... Nie może się ruszyć i źle mówi... Musi być nawet nieprzytomny, bo kiedym weszła, nieznajoma mu, on zaczął skarżyć się, że go okradli, że służąca szczypie go i bije... Przytem — strach, jak narzekał na Manię: że nie dba o niego, że po całych dniach zostawia go bez opieki!... A tymczasem ona, biedactwo, uczy panienki w domu, albo biega za lekcjami, bo inaczej nie mieliby co jeść...
Mówiąc tak, Madzia z trudnością powstrzymywała łzy. Zmieniony głos jej drżał i łamał się.
— Biedny pan Kotowski pomaga im, jak może. Ale choć to skończony lekarz i był rok zagranicą, nie ma praktyki... Ach, Ada, gdybyś ty słyszała płacz Mani i krzyki jej wuja... serce pękłoby ci z żalu...
Panie Stefanie... — zawołała nagle Madzia, składając ręce. — Panie Stefanie... pan jeden może ich uratować... Gdyby Kotowski został lekarzem przy cukrowni... Ach, nie, pan gniewa się na mnie... niech pan mnie wypędzi, ale im...
Płacz zdusił resztę wyrazów.
— Święta!... — szepnął Solski. Schwycił Madzię za rękę i zaczął namiętnie całować. — Błogosławiony nasz dom, do którego Bóg cię zesłał...
— Stefan, zastanów się!... — reflektowała siostra, wydzierając mu rękę Madzi.
Solski podniósł się z krzesła jak pijany. Ale wnet ochłonął, spostrzegłszy, że Madzia patrzy na niego ze zdziwieniem.
— Jak się ten młody lekarz nazywa i gdzie mieszka? — zapytał pan Stefan.
Madzia powiedziała nazwisko i adres.
Solski ukłonił się i rzekł, wychodząc:
— Za parę godzin uwiadomię panią o rezultacie.