Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

— Administracja cukrowni spłaci pańskie długi i będzie strącać z pensji... No, i z gratyfikacji... Jutro około południa, zechce pan zgłosić się do kancelarji zarządu i kasa załatwi z panem rachunki. A teraz dziękuję i dowidzenia...
Kotowski wstał, uścisnął podaną sobie rękę, znowu usiadł... Mruknął: „aha!“ i znowu podniósłszy się, zamiast do drzwi właściwych, poszedł w stronę sypialni... Solski musiał go odprowadzić do przedpokoju.
Tu młody człowiek nieco ochłonął i przypomniał sobie, że może wypadałoby trochę serdeczniej podziękować osobliwemu opiekunowi. Widząc jednak, że drzwi gabinetu już zamknięto, zeszedł nadół, chwiejąc się.
Dopiero na dziedzińcu, gdy owionęło go chłodne wieczorne powietrze, uczuł ściśnięcie w piersiach i rozpłakał się.
Miał w tej chwili czterdzieści groszy majątku, a jego narzeczona — pół rubla.
„Czy mi się śni... czym oszalał?... — myślał, obcierając oczy podartą chustką, — Ale, jeżeli to sen, o Boże, nie budź mnie z niego, bo już nie dam sobie rady z rzeczywistością...“
Ukryty za filarem podjazdu, szwajcar zauważył nadzwyczajne zachowanie się młodego człowieka, a usłyszawszy jego płacz, nie wierzył własnym uszom. Sceptycyzm nie przeszkodził mu jednak zawiadomić o tym wypadku kamerdynera, który natychmiast zameldował panu.
Solski zrozumiał, co musiało zajść w duszy młodego lekarza. Zrozumiał jego ciężką biedę, nagłe przejście do lepszego bytu, łzy... I pierwszy raz doznał tak wielkiego, tak niezgłębionego szczęścia, że ono jedno mogłoby mu wypełnić całe życie.
Majątek, pojedynki, pływanie po morzu, wdrapywanie się na góry, czemże to jest, co to warte wobec jednego człowieka, który zapłakał z radości...
„Wszystko to jej zawdzięczam. A ile jeszcze mogę mieć