Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co wy mówicie?... — szepnęła.
— Droga pani — rzekła panna Malinowska — przecie wobec nas nie potrzebujesz wypierać się stosunku, jaki cię łączy...
— Stosunku, jaki mnie łączy?... Z kim?... — pytała Madzia.
— Jesteś pani narzeczoną pana Solskiego...
— Boże miłosierny... — zawołała Madzia, łamiąc ręce. — I pani to mówi?... — zwróciła się do przełożonej. — Ależ to kłamstwo... potwarz!... Oni oboje, Ada i pan Stefan obiecali mi dać szkołę przy swojej cukrowni... Moje stanowisko jest tam nieskończenie mniejsze, aniżeli Mani Lewińskiej... Boże mój, co wy ze mną robicie!... Boże mój...
Przerażenie Madzi zastanowiło pannę Malinowską.
— Jakto... — spytała — więc nie jesteście jeszcze zaręczeni z Solskim?...
— Ja?... Ależ co pani mówi?... Ja mam być nauczycielką ich szkoły przy cukrowni... Któż ogłasza tak niegodziwe plotki?...
— Słyszałam to od pana Zgierskiego — odparła obrażona panna Malinowska. — On przecież jest prawą ręką Solskiego.
— Aaa.. pan Zgierski? — powtórzyła Madzia. — Ależ to kłamstwo, które mnie naraża wobec państwa Solskich i ich rodziny... Mieszkam u Ady... rzadko widuję pana Stefana... mam być nauczycielką w ich szkole... O Boże, co wy mi robicie!... Nigdy o niczem podobnem mowy między nami nie było i nie będzie...
— Moja droga, nie mów: nie będzie! — rzekła panna Malinowska, obejmując Madzię.
— Nie będzie!... — z mocą powtórzyła Madzia. — Pan Stefan powinien ożenić się z Heleną Norską... To było najgorętsze życzenie jej matki, a ja namawiam Helę do tego... Pomyślcie więc, panie, jak musiałabym być podłą, gdybym przyjmowała jakieś objawy — ze strony pana Solskiego.