Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeprosiła pana Bronisława i wyszła z Madzią do gabinetu.
— Zapewne wiesz — rzekła bez wstępu — że Kazio nie ma posady na kolei, o której mówił z tobą...
— Cóż się stało?
— Zwykła rzecz: pożyczyłam mu pieniędzy, a on stracił ochotę do pracy. Zatruje mi życie ten chłopak!... — zawołała panna Helena i dodała:
Moja Madziu, ty częściej widujesz Stefana, więc napomknij mu: czyby dla Kazia nie znalazł jakiego zajęcia? Jest to lekkoduch, ale chłopak ambitny i szanuje Solskiego. Założyłabym się, że gdyby Solski umieścił go przy sobie, Kazio weźmie się do roboty.
„I ona to samo!“ — pomyślała już z gniewem Madzia, a głośno rzekła:
— Moja kochana, zdaje mi się, że właściwiej byłoby tobie wstawiać się za bratem...
— Ja też pomówię z Solskim — przerwała panna Helena — ale że on nie lubi Kazia, więc chciałabym utorować sobie drogę... Moja Madziu, zrób mi to... Ty częściej widujesz się ze Stefkiem, zresztą tak lubisz Kazia...
— Ja? — spytała zarumieniona Madzia.
— No, nie zapieraj się... coś o tem wiemy!... — rzekła panna Helena, całując ją. — Tylko załatw się prędko, bo chcę pomówić ze Stefkiem w tych dniach.
„Więc przynajmniej ona nie przypuszcza, że jestem narzeczoną Solskiego!...“ — pomyślała Madzia i odetchnęła.
Już wracającą do salonu pannę Helenę Madzia zatrzymała.
— Słuchaj, Helu... przepraszam, że mówię ci o tem...
— O czem?...
— Czy sądzisz — ciągnęła Madzia — że pan Solski chętniej spełni twoją prośbę, widując tu pana Bronisława?