Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

— Eh, moja droga!... — roześmiała się Helena. — Jesteś jeszcze bardzo naiwna...
Popchnęła ją ku drzwiom i obie weszły do sali.
Madzia posiedziała w towarzystwie akurat tak długo, ile było potrzeba, ażeby dowiedzieć się od pani Arnold, że Ada robi wielkie postępy w spirytyzmie i — ażeby przekonać się na własne oczy: jak zakochany jest w Helenie pan Korkowicz i w jaki sposób ona podnieca go. Wyszła oburzona na Helenę, ale spokojniejsza o siebie.
„Widocznie — myślała — plotki o panu Stefanie i o mnie nie muszą być tak głośne... Inaczej doszłyby do Helenki, która dałaby mi to uczuć... A może... i ona po raz drugi słyszała coś, ale uważa to za niedorzeczność, którą nie warto się zajmować...“
Wstyd ogarnął Madzię.
„Jakaż ja jestem zarozumiała... nie mam rozumu!... — mówiła do siebie. — Jeżeli to — nawet Helence wydaje się nieprawdopodobnem, czy więc ja mogłam przypuszczać, ażeby Ada, albo pan Stefan przywiązywali znaczenie do takich głupstw? Może i słyszeli o tem, ale z pogardą wzruszyli ramionami; podczas gdy ja robię dramat... chcę uciekać od nich!...“
Wśród tych uwag serce Madzi ściskało się boleśnie; ale już spokojniejsza wróciła do domu. Pomyślała na zakończenie, że Solski tyle robi sobie z pogłosek, ile robiłaby ona, gdyby kto mówił, że wychodzi — naprzykład — za żonatego nauczyciela w Iksinowie.
Jeszcze bardziej uspokoiła się przy obiedzie.
Sztywnej ciotki Gabrjeli nie było, a pan Stefan, od pewnego czasu rozdrażniony i pochmurny, znajdował się dziś w wyjątkowo dobrym humorze.
Opowiadał Madzi o Kotowskim, który jak najprzyjemniejsze zrobił na nim wrażenie. Pod koniec obiadu kazał podać