Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

butelkę wina i zmusił panie do wypicia za zdrowie Mani Lewińskiej i jej narzeczonego.
Gdy spełniły duszkiem, rzekł:
— A teraz, Ada, za zdrowie protektorki zakochanych, panny Magdaleny... Pani zaś musi wypić na podziękowanie...
Gdyby w sercu Madzi była jeszcze jakaś troska, ten drugi kieliszek odpędziłby ją. W tej chwili rozmowa z Manią Lewińską i przełożoną wydawała jej się komicznem nieporozumieniem, a własna irytacja dzieciństwem.
„Czy można było niepokoić się taką bagatelą?... Myśleć o opuszczeniu Solskich... o wyrzeczeniu się szkoły przy cukrowni?... Ach, ja już nigdy nie będę miała rozumu!...“ — mówiła do siebie Madzia, śmiejąc się, jak za pensjonarskich czasów.
Kiedy Solski, ucałowawszy Madzi ręce (na podziękowanie za znajomość z Kotowskim), poszedł do siebie, a obie panny znalazły się w gabinecie Ady, Madzia pod wpływem wesołego nastroju, rzekła do przyjaciółki:
— Wiesz, byłam dziś u Heleny... Powiedziała mi, że pan Kazimierz już nie ma posady na kolei i prosiła... Ani domyślisz się!... Prosiła, ażeby twój brat dał panu Kazimierzowi u siebie jakie zajęcie.
Panna Solska spojrzała na Madzię chłodno.
— Któż ma mówić o tem Stefanowi? — spytała.
— Naturalnie, że sama Helenka. Ale ona chce, ażeby utorować jej drogę...
— A tego kto się podejmie?...
— Może ty, Adziuś, zechcesz...
— Ja... nie!...
— W takim razie, muszę chyba ja... — zawołała ze śmiechem Madzia.
Ale w tej chwili zmroziło ją spojrzenie panny Solskiej. Ada pobladła, zarumieniła się i utkwiwszy skośne oczy w wylęknionej Madzi, rzekła: