Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

rabiała lekcje na pensji. Lecz stosunki z ludźmi, zamiast łagodzić, potęgowały jej rozdrażnienie.
Gdy uczenice w klasie były spokojne, gdy przełożona serdeczniej powitała Madzię, gdy który z profesorów powiedział jej kompliment, myślała:
„Pewnie znowu rozchodzą się plotki, że jestem narzeczoną...“
Lecz gdy jakaś pensjonarka roześmiała się głośniej, albo który profesor odezwał się z żartem do Madzi, albo wiecznie zajęta panna Malinowska w przelocie kiwnęła jej głową, zamiast uścisnąć rękę, Madzi zdawało się, że już wszyscy wiedzą o jej ciężkiem położeniu w domu Solskich. Wówczas przypominała sobie dumne spojrzenie panny Solskiej, i ton, jakim przemówiono do niej.
„Ty?... A cóż ciebie obchodzi pan Kazimierz?...“
„Zapewne, że mnie obchodzi pan Kazimierz — odpowiadała Madzia w duchu — ponieważ, tak samo jak i ja, jest przez was lekceważony...“
Była w takim nastroju, czy rozstroju, że zatruwały jej spokój nietylko stosunki z żywymi ludźmi, ale nawet filozoficzne rozumowania Dębickiego, jedynego człowieka, któremu ufała i którego wzniosłe poglądy rozświetlały jej duszę.