Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

Pewnego wieczora, na raucie u Arnoldów, przyszła panu Kazimierzowi fantazja wyłożyć Madzi jego własny system filozoficzny, który nie był ani własnym, ani systemem. Wykład był tak zwięzły i jasny, wiara Madzi w genjusz pana Kazimierza tak wielka, że, pod tym rozmachem, jej idealny obraz świata popękał jak lód w chwili puszczenia rzeki. Nim zaś Madzia miała czas oprzytomnieć, spadł na nią drugi cios: mistyfikacja pani Arnoldowej z rysunkiem, niby wykonanym przez duchy.
I otóż w ciągu jednej godziny, w tym samym salonie, zaszły dwa wypadki wprost przeciwne. Ada Solska, sceptyczna uczenica Haeckla, uwierzyła w duchy rysujące, a pełna naiwnej wiary Madzia — przestała wierzyć nawet we własną duszę.
Jej niebo, zapełnione główkami i skrzydełkami aniołów, w jednej chwili znikło jak teatralna dekoracja, odsłaniając pustynię, okropniejszą, aniżeli sam grób. Jasność, padająca z góry na ziemię, zgasła i świat okrył się kirem, na tle którego tem jaskrawiej płonęły ognie ludzkich cierpień.
Od tej chwili dusza Madzi była, jak zmiażdżone zwierciadło; wszystko odbijało się w kształtach potwornych, mnożąc się i potęgując za każdem nowem wstrząśnięciem. Już w oczach Madzi Ada z anioła smutku stała się wielką damą znudzoną, która dziś bawi się duchami, wczoraj stowarzyszeniem kobiet, a onegdaj nią samą... Już pan Stefan z dobrego genjusza przerobił się w kapryśnego magnata, który nietylko nie myśli zapełniać swojej fabryki niedołęgami, ale nawet — tolerować poglądów, niezgodnych z jego chwilowem usposobieniem.
Świat ducha zgasł dla Madzi; gorzej, bo rozpłynął się w nicość. Została ziemia, kirem okryta, a na niej tłum ludzi, cierpiących niewiadomo za co.
A ponieważ człowiek musi mieć jakiś cel, musi na czemś zahaczyć swoją uwagę, więc Madzia, z energją rozpaczy, poczęła zastanawiać się nad modnem hasłem: pracy dla przyszłych pokoleń.