Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

gość, usłyszawszy jego nazwisko, zesztywniał i stracił zdolność mówienia.
— Jakże się pan miewa? — spytała Madzia, ściskając Miętlewicza za rękę. — Cóż nowego w Iksinowie?...
Miętlewicz rzucił się na wskazane krzesło i kilka razy głęboko odetchnął. Potem, ze spotęgowaną energją, zaczął mówić jednym tchem:
— Ha, cóż?... Czcigodni państwo doktorstwo oboje zdrowi, proboszcz i major także... Pan Zdzisław przysłał szanownym rodzicom dwa tysiące rubli...
— Doprawdy?... — spytała uradowana Madzia.
— Słowo honoru! — prawił Miętlewicz. — Pan Zdzisław ma doskonałą posadę pod Moskwą: dziesięć tysięcy rubli rocznie... Był trochę niezdrów, ale to już minęło...
— Wiem, pisał do mnie. A jakże panu idą interesa?
— Wcale nieźle. Jestem narzeczonym panny Eufemji.
— Eufemji?... — powtórzyła Madzia.
— Tak. Nawet przyjechaliśmy tu we troje: pani sędzina dobrodziejka, moja narzeczona i ja...
— Czy tak?...
— Robimy wyprawę. Moje panie miały zamiar złożyć dziś wizytę szanownej pani, ale że właśnie musimy być wszyscy na obiedzie u państwa Korkowiczów...
— Korkowiczów?...
— Tak — prawił Miętlewicz — bo to ja zorganizowałem panu Korkowiczowi sprzedaż jego piwa na całej naszej kolei, zatem...
— Ach, tak... A cóż więcej w Iksinowie?
— Wszystko stare, proszę pani dobrodziejki. Panna Cecylja w lipcu ma przejeżdżać do Jazłowca...
— Niech pan będzie łaskaw przypomnieć jej, że obiecała zatrzymać się u nas — wtrąciła Ada.
— Z całą przyjemnością — odparł Miętlewicz, kłaniając