Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. W jej umyśle mieszały się wspomnienia panny Eufemji, śmierci Cynadrowskiego, oświadczyn pana Ludwika z dzisiejszą wizytą Miętlewicza i jej obecnem rozdrażnieniem...
— Pani znała Krukowskiego?... — nalegał Solski.
— Znałam go bardzo krótko — odparła Madzia.
— Cóżto za dramat zdarzył mu się... zapewne w Iksinowie? — pytał Solski, nie spuszczając oka z Madzi.
— Jakieś... nieporozumienia... — cicho odparła Madzia, wstydząc się za pannę Eufemję.
— Jakież on na pani zrobił wrażenie?
— Mnie się zdaje, że jest to dobry człowiek... szlachetny... Wiesz, Adziuś — zwróciła się do panny Solskiej — to właśnie od siostry pana Ludwika mam tę branzoletę z szafirem... Dała mi ją w dzień wyjazdu; ale gdzie ja się w nią ubiorę!...
Dotychczas rozdrażniony Solski nagle ochłonął. Jeżeli jego kuzyn miał jakiś miłosny dramat w Iksinowie, to nie z Madzią. Inaczej siostra pana Krukowskiego (którą znał jako osobę surową) nie ofiarowałaby Madzi prezentu.
Odzyskał dobry humor i zaczął żartować, że Madzia skazana jest na spędzenie z nimi całego lata, ponieważ rodzice wyrzekli się jej na wakacje. Żegnając się zaś z paniami, dodał (za co siostra zgromiła go wzrokiem), że pojedzie do Iksinowa i taką zrobi intrygę, iż rodzice wyrzekną się Madzi na zawsze.
— O, to się panu nie uda — odparła Madzia, również nieco weselsza.
— Zobaczymy!... — rzekł Solski, całując ją w rękę.
— Mój Stefku — przerwała żywo Ada — idź już do siebie i... myśl o załatwieniu spraw bieżących — dodała z naciskiem.
Solski, wróciwszy do siebie, schwycił się oburącz za włosy.
„Ależ ja szaleję!... — myślał. — Jeżeli kogo, to chyba jej nie powinienbym podejrzewać... Nie, to musi się skończyć!...