Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

przeglądać stare kajety uczenic i poprawiać już poprawione ćwiczenia.
Około siódmej w przedpokoju odezwał się niecierpliwy dzwonek elektryczny, potem szelest, rozmowa i — wbiegła panna Eufemja, w jedwabnej sukni z długim ogonem. Była obwieszona mnóstwem branzolet i łańcuszków, z których przynajmniej połowa robiła wrażenie talmigoldu.
Zdawało się Madzi, że panna Eufemja wypiękniała, a przynajmniej utyła i urosła; tylko w kątach oczu ukazały się zmarszczki, ale bardzo delikatne.
— Jak się masz, najdroższa Madziu!... — zawołała panna podsędkówna, tonem, który nieco przypominał jej matkę.
Kilka razy ucałowała Madzię z wielką czułością i upadłszy na kanapkę, zaczęła mówić:
— Cóżto, niema pana Solskiego... (tu obejrzała się po pokoju i rzuciła okiem na drzwi sąsiednie). Podobno ma być fatalnie brzydki, ale to nic nie szkodzi... Wyobraź sobie, zostawiłam mamę u pani Korkowiczowej (bardzo się te panie pokochały), a sama przyfrunęłam do ciebie na skrzydłach niecierpliwości... Wiesz, wychodzę za Miętlewicza... Nieszczególna partja, ale dobry chłopak i tak mnie kocha, że beze mnie żyć nie może. Ach, ci mężczyźni! formalnie tracą głowy wobec nas... Wyobraź sobie, że i u państwa Korkowiczów trafiliśmy na sercową epidemję... Ten młody pan Korkowicz, jakże mu tam?...
— Bronisław — wtrąciła Madzia.
— Tak, Bronisław, powiedział, że się zastrzeli, jeżeli ojciec nie oświadczy się w jego imieniu o rękę jakiejś panny...
— Czy nie Heleny? — spytała Madzia.
— Tak, tak, właśnie. Pani Korkowiczowa jest zrozpaczona i nawet z tego powodu ma do ciebie pretensję...
— O co?
— Czy ja wiem?... — odparła panna Eufemja. — Tłomaczyła to obszernie mamie, ale Miętlewicz trzyma mię w ta-